Mimo, iż Jedi liczyli tysiące członków, nie byli w stanie udzielić pomocy wszystkim potrzebującym, szczególnie że sam Zakon borykał się z wewnętrznymi problemami. Jakby tego było mało, hermetyczna organizacja, nieco zadufana w sobie, wydawała się ignorować niepokojące sygnały o nadchodzącej burzy, która zmąci spokój bilionów istot, praktycznie w każdym zakątku Galaktyki.
***
West Sander, 33-letni Rycerz, oczekiwał w przedsionku komnaty Najwyższej Rady Jedi. Był nieco zmęczony, o czym świadczyły lekko podkrążone oczy, a także nerwowe przechadzanie się od jednego do drugiego końca sali. Dopiero wrócił z misji dyplomatycznej na Korelli, gdzie u boku przedstawiciela Senatu, miał załagodzić spór z lokalnym dostawcą durastali. O ile nie miał pojęcia o finansowych aspektach sprawy, a kwestie polityczne nie do końca go interesowały, to jego głównym zadaniem było zlokalizowanie grupy sabotażystów. Nieoficjalnie mówiło się, że są, a raczej byli opłacani przez Unię Technokratyczną. Ostatecznie misja, mimo niewielkich wpadek, zakończyła się sukcesem.Sander w końcu usiadł, przeczesując dłonią, krótkie, ciemnobrązowe włosy. Na jego głowie, powoli zaznaczały się płytkie zakola. West był przeciętnego wzrostu, nie wyróżniał się także wśród tłumu. Sam o sobie mówił, iż jego "zwykłość", pozwala mu się zaadaptować w różne kultury, a także przenikać do przedstawicieli półświatków, bez zwracania na siebie uwagi.
W końcu drzwi do sali otworzyły się, a West niezwłocznie podniósł się z ławki. Niestety tak szybko jak wstał, tak szybko został zastopowany przez Depę Billabę. Z pomieszczenia wyszła już doświadczona, ale zarazem ciągle wschodząca gwiazda Zakonu - Obi-Wan Kenobi, a u jego boku przemykał młody padawan, bodajże nazwiskiem Skywalker.
- Witaj Weście. Musimy cię jeszcze przeprosić i zarazem poprosić o cierpliwość. - rzekła członkini Najwyższej Rady, obdarzając go skromnym uśmiechem - Sam rozumiesz, zanim przejdziemy do kolejnej sprawy, należy zamknąć poprzednią.
- Rozumiem Mistrzyni. - odparł krótko Sander, nieco buńczucznie, choć Rada zdążyła już przyzwyczaić się do jego krnąbrności. Mężczyzna zwykł dużo dyskutować i poddawać w wątpliwość decyzje Rady, a mimo tego za każdym razem skrupulatnie wypełniał polecenia swoich przełożonych. Krótko mówiąc był marudą i to nawet wybitnym, nawet w skali ludzkiej.
Ponownie zaczął przechadzać się po niewielkim przedsionku, przystając w końcu przy szybie. Na ściany Świątyni padały promienie światła, w oddali widział podchodzący do lądowania transportowiec, prawdopodobnie korelliańskiej produkcji. Nieco machinalnie spojrzał na chronometr, ten wskazywał godzinę 11:05 lokalnego czasu, więc na spotkanie z Radą czekał już dobre 25 minut.
- Na Moc, mogłem spokojnie udać się na drugie śniadanie... Co za strata czasu. - przeszło mu przez myśl, gdy charakterystyczny sygnał windy, oznajmił, że zaraz ktoś do niego dołączy. - No tak. Zaraz zrobi się tutaj kolejka jak w publicznej placówce zdrowia...